Kilka dni temu w Wysokich Obcasach, dodatku do Gazety Wyborczej, ukazał się felieton, po lekturze którego zawrzało w psim świecie. Tytuł jego był bardzo głupi, ale pozostawało mieć nadzieję, że to kontrowersyjny clickbait. No nie był. Felieton dotyczył tego, „jak zostać samicą alfa dla psa?”.
Nie jestem zoopsycholożką, behawiorystką, trenerką psów. Tak się jednak w moim życiu złożyło, że opiekuję się uroczym kundelsem. Jako człowiek w miarę samoświadomy i zawłaszczony przez ideę nauki jako drogi do lepszego rozumienia świata, ewoluowałam z psiego mugola na osobę, która wie, że pies nie musi (a nawet nie powinien!) witać się z każdym napotkanym podczas spaceru przedstawicielem canis lupus familiaris; że ziewanie w pewnych kontekstach znaczy coś więcej niż zmęczenie psa; oraz że filmiki z „quilty dogs” wcale nie są śmieszne, bo jedyne co przedstawiają, to skrajnie zestresowane psy.
Gdzieś w głębi mam w sobie przekonanie, że jeśli podejmujesz się jakiejkolwiek nowej roli w swoim życiu, na przykład adoptując/kupując psa, to powinieneś wchodzić w nią relatywnie przygotowanym. Oczywiście, nie da się przygotować zawczasu na wszystko i w każdych warunkach – to nie podlega dyskusji. Myślę jednak, że nawet popełniając błędy na początku, można we względnie prosty sposób nieustannie zdobywać wiedzę i wdrażać ją w życie.
Utopia.
W praktyce tak się nie dzieje. Przynajmniej rzadko.
I właśnie dlatego ten felieton emocjonalnie mnie zmierzwił.
Dlaczego ten felieton jest szkodliwy społecznie?
Przeciętny opiekun psa – gdy wyjdziemy ze swojej bańki – kompletnie nie ma pojęcia o jego gatunkowych potrzebach, nie potrafi się z nim komunikować, w tym czytać sygnałów, które pies wysyła. A psy mówią do nas bardzo dużo. Cały czas. To my ich nie słuchamy.
Jako społeczeństwo mieszanych gatunków, mamy problem z balansem. Niby wiemy już, że pies to coś więcej niż odstraszacz na łańcuchu, z miską pełną (lub nie) resztek z obiadu, jednak organizacje prozwierzęce nadal każdego dnia zgarniają głodzone, zaniedbane i maltretowane zwierzęta. Z drugiej strony niby wiemy, że pies to członek rodziny, ale zapominamy, że to nadal pies. Humanizujemy więc zwierzęta na potęgę, przypisując im intencje i emocje, jakich nie odczuwają – jak na przykład poczucie winy. I obie te skrajności są bezdyskusyjnie złe. Bo chwieją dobrostanem non-human animals. A obowiązkiem opiekuna psa jest ten dobrostan zapewnić i tyle.
Tymczasem przeciętny opiekun psa, czyta sobie Wysokie Obcasy i dowiaduje się, że jednym z motywatorów (!) psa jest… szarpnięcie. Że kiedy pies warczy na dziecko (czyli wysyła mu sygnał „nie chcę cię obok ciebie, odejdź stąd”), to psem należy szarpnąć.
Nauka swoje, gazeta swoje
Nie będę rozwodzić się nawet nad tym, jak skrajnie niebezpieczne jest publikowanie takich treści. To proszenie się o to, aby pies atakował bez uprzedzenia, bez wyrażenia tego, że coś mu się nie podoba, że w danej sytuacji nie czuje się komfortowo. Gdy do tego dojdzie, kto poniesie za to odpowiedzialność? Przecież nie Gazeta Wyborcza i jej Wysokie Obcasy. Przecież nie cytowany w felietonie autorytet, „behawiorystka Iwona”, której wiedza o kynologii przestała się rozwijać 15 lat temu, ale z jakiegoś powodu autorka felietonu stwierdza, że warto przytaczać „mądrości” przestarzałej, nieaktualnej teorii dominacji, z której rzekomej zasadności wycofał się sam jej autor (!). Odpowiedzialność poniesie pies, oddany do schroniska z łatką „agresywnego”. I dziecko – z traumą i wysoce prawdopodobną awersją do psów w dorosłości.
Oczami wyobraźni widzę, te wszystkie doniesienia o pogryzieniach dzieci przez psy. One zresztą cyklicznie się pojawiają. Nie ma na to danych. Nie podeprę się statystyką. Ale wiem, że psy z natury nie dążą do konfrontacji. To pozwala mi przypuszczać, dlaczego do tych pogryzień dochodzi. Brak systemowej edukacji w umiejętności „czytania” psa i szanowania jego granic. Ale o jakim szacunku może być mowa, gdy pies zwykle jest „prezentem dla dziecka”, niczym pluszowy misiek? Wszystko, co żyje na tej planecie, żyje przecież dla nas.
Niech żyje przemoc
Inna sprawa to mój osobisty szok, że w XXI w. można w ogóle uważać, że metodą wychowawczą wobec JAKIEJKOLWIEK istoty żyjącej, jest stosowanie przemocy. Czasem zapominam, że żyję przecież w kraju, w którym nadal wiele osób wyraża przyzwolenie na karcenie dzieci przez „klapsy”. Idąc tym tokiem rozumowania, to czemu by nie stosować szarpania u psów?
Czy publikując tak kontrowersyjne zalecenia wychowawcze w kontekście ogromu wiedzy naukowej, jaką dysponujemy na temat myślenia, komunikacji, uczenia się psów, autorka felietonu nie zadała sobie trudu porządnego riserczu? Czy porada „szarpnij psem za warczenie”, nie wydała jej się ani przez ułamek sekundy średnio etyczna? Chyba nie. I redakcji chyba też nie, bo do druku to poszło. To mówi wiele o naszym społeczeństwie, o naszej neutralizacji przemocy.
Przeprosiny bez przeprosin
I czas na crème de la crème polskiej prasy i jej misji w 2021 r. – przeprosiny, których nie ma.
Non–apology apology. Sorry not sorry. Fauxpology. Nazw to zachowanie ma wiele.
Ktoś w redakcji WO zorientował się, że z felietonu wylewa się szambo. Postanowił więc opublikować przeprosiny w najbardziej schematyczny sposób, jaki zna; niby przepraszając, ale tak w sumie to nie do końca.
Przepraszają bowiem tych, „którzy poczuli się urażeni”.
Powiedzmy sobie jasno: to nie są przeprosiny. To jest zepchnięcie odpowiedzialności na odbiorcę, na jego odczucia i emocje. Takie sformułowanie minimalizuje odpowiedzialność przepraszającego. Nie chodzi o autentyczną skruchę, a o sklejanie pęknięć w wizerunku. Równie dobrze można napisać „przepraszamy, ale to nie nasza wina, że jesteście nadwrażliwi emocjonalnie, bierzecie do siebie każde słowo i boli was, że ktoś może mieć inne zdanie”. Finalna konkluzja ta sama.
Dobre praktyki przeprosin
Dobre, czyli szczere przeprosiny muszą nieść odpowiedzialność za dane zachowanie. Zrobiło się coś źle, ma się tego świadomość i za to konkretne zachowanie się przeprasza. Nie za to, czy ktoś się poczuł urażony, no fucking way.
Nie przenosi się odpowiedzialności na przepraszanego, nie skupia się na jego zachowaniu, odczuciach, czymkolwiek. Przeprosiny dotyczą wyłącznie sytuacji, w której przepraszający postąpił źle. Nie stawia się w nich żadnych warunków, nie oskarża się przepraszanego o cokolwiek, a już na pewno nie o przyczynienie się do sytuacji, w której przepraszający czuje się zobligowany do przepraszania. Dobrze, jeśli proponuje się jakąś rekompensatę – i to akurat WO robią.
Zapowiadają tygodniowy cykl, w którym oddadzą głos „specjalistom z zakresu wychowania zwierząt”.
Miejmy nadzieję, że zweryfikują wybrane autorytety bardziej niż „behawiorystkę Iwonę”.
EDIT: WO zmieniły treść komunikatu w social mediach z „przepraszamy tych, którzy poczuli się urażeni” na „przepraszamy”. Można? Można.