KORONASCEPTYCY – O IGNOROWANIU FAKTÓW NA RZECZ ANEGDOTEK

Koronasceptycy

W ostatnim czasie wielu z nas obserwuje rozluźnienie zasad społecznej kwarantanny, co w pewnym stopniu jest legitymizowane przez rozpoczęcie procesów „odmrażania polskiej gospodarki”. Coraz częściej spotykam się także z negowaniem nie tylko samego zagrożenia, ale także istnienia koronawirusa Sars-Cov-2 w ogóle. Jestem zaskoczona własną naiwnością, że nie wzięłam tego pod uwagę, gdy myślałam o społecznych konsekwencjach epidemii. Dlaczego mamy do czynienia ze zjawiskiem koronasceptyków? Dlaczego niektórzy wierzą, że koronawirus nie istnieje?


Wpis opublikowany pierwotnie 14.05.2020 r.


Najłatwiej byłoby oczywiście uznać, że przyczyną jest niewiedza. I w pewnym sensie tak jest. Jednak pokusa, aby tak odpowiedzieć na te pytanie, choć silna, jest również niebezpieczna w skutkach. Zarzut niewiedzy, głupoty czy ignorancji, nigdy nie sprawi, że przeciwnik w dyskusji otworzy umysł na wartościowe argumenty. No jakby nie możemy oczekiwać, że ktoś, kogo oskarżamy o bycie „głupim” poczuje się tą etykietą na tyle poruszony, że zaraz po usłyszeniu inwektywy otworzy umysł i poszerzy horyzonty. Zwykle osiągamy efekt zupełnie odwrotny od zamierzonego: zamknięcie się w swoich poglądach, silne przywiązanie do ich słuszności i ostrą walkę z zalewem dowodów anegdotycznych jako argumentów „ostatecznych” i „niepodważalnych”.

Nie wiem, jak walczyć z koronasceptykami. Nie wiem, czy ta walka w ogóle ma sens. Ale wiem, że warto zrozumieć ich tok myślenia i właśnie dlatego dzisiaj o koronasceptykach z perspektywy błędów poznawczych. Błędów poznawczych, które są w naszym rozumowaniu na tyle obecne – i wcale nie dotyczą tylko koronawirusa – że warto zwrócić uwagę, kiedy my sami także je popełniamy. I się tego oduczyć. Bo to lekcja jaka powinna odbyć się już na etapie szkoły podstawowej. Nie odbyła się. A to prowadzi nas do społecznej głupoty. Nie tylko w temacie koronawirusa.


„Koronawirus? Nie znam nikogo zakażonego”

To często spotykany argument. „Skoro nie znam nikogo z koronawirusem, to znaczy, że koronawirus nie istnieje”.

Oczywistym jest, że łatwiej nam uwierzyć w istnienie czegoś, z czym mamy choć pośrednio do czynienia. Ale ja znam bardzo wiele osób, które zagorzale wierzą w istnienie Boga, Jahwe, Allaha, a jakoś tak żadnego z nich nie mieli okazji dotychczas poznać. Abstrahując jednak od aspektu religii, która zasadza się od początku do końca na WIERZE i nie stawia sobie za cel niczego udowadniać, wiara lub nie wiara w rzeczy, które jesteśmy w stanie udowodnić, nie ma większego sensu. W świecie nauki nie trzeba w nic wierzyć. Wystarczy dążyć do faktów. A fakty są takie: tak, koronawirus Sars-Cov-2 istnieje, tak jak istnieje szereg innych koronawirusów i chorób zakaźnych.

Myślenie, że jeśli to mnie (albo moich znajomych) nie spotkało w związku z czym tego nie ma, jest niesamowicie naiwne. To zupełnie, jak przekonanie, że skoro w mojej rodzinie ludzie nie umierają na nowotwory, to nowotworów po prostu nie ma. Czy znajdzie się ktokolwiek, kto w XXI wieku zaneguje istnienie nowotworów? Mam nadzieję, że nie.


„Koronawirus? Grypa zabija więcej osób!”

Oprócz tego, że zgodnie z obecnym stanowiskiem WHO to nieprawda, to bagatelizowanie jednego zagrożenia tylko dlatego, że istnieją inne, jest mało racjonalne. Chociaż znacznie częściej spotykamy się z ignorowaniem prawdopodobieństwa (jak na przykład wtedy, gdy nie latamy samolotami, bo boimy się umrzeć w katastrofie, chociaż kolosalnie większe prawdopodobieństwo mamy na śmierć w wypadku samochodowym, a autem jeździmy codziennie), to w przypadku koronawirusa i choroby Covid-19 obserwuję społeczne umniejszanie wagi zagrożenia. Trochę, jakbyśmy sami siebie chcieli przekonać, że w zasadzie to nie ma się czym przejmować.

Z takim myśleniem jest jeszcze jeden problem. Na szczep sezonowej grypy wielu z nas wykształciło odporność. Między innymi dlatego, że wirus grypy jest z nami od baaardzo dawna. Sars-Cov-2 jest dla naszych organizmów czymś zupełnie nowym. I choćby z tego powodu niebezpieczniejszym. Grypę wiemy, jak leczyć. Oczywiście, że nie zawsze skutecznie, ale jednak wiedza medyczna w tym obszarze jest silnie ugruntowana. Natomiast obchodzenie się z koronawirusem to trochę gra w loterię: może TO zadziała.


„Koronawirus? Nie byłem zagranicą więc jestem bezpieczny”

To zdanie zdarzyło mi się słyszeć u bardzo często okraszone poczuciem wyższości. Czasem bowiem chodzi w nim tak naprawdę o to, że „Ci głupcy co jeżdżą po świecie/pracują za niemiecką granicą/wakacje sobie w środku zimy urządzają w Tajlandii, sami są sobie winni”. No bo po co było jechać? Po co zwiedzać świat? No po co, skoro w tej naszej Polsce, krainie mlekiem i miodem płynącej jest bezpiecznie?

To oczywiście podstawowy błąd atrybucji: „jeżeli coś komuś się przydarzyło, to znaczy, że sobie swoim zachowaniem czy osobowością, zwyczajnie na to zasłużył”. No nie. Bardzo nie. Wiem, że żyjemy w epoce coachingu i przekonania, że każdy jest kowalem własnego losu, ale nadal nie. Istnieją sytuacje, zjawiska, problemy, które czasem zupełnie nie są zależne od tego jakie decyzje w swoim życiu podjęliśmy. Natomiast nasze społeczne umiłowanie do wygłaszania opinii zawsze i temat każdego, prowadzi nas niezwykle często do skrajnie płytkich i powierzchownych ocen.


Błąd atrybucji

Błąd atrybucji popełniamy bardzo często, bo po pierwsze kochamy oceniać ludzi, a po drugie uwielbiamy czynić to w znanych nam, bezpiecznych schematach. Otyła kobieta? Na bank spasła się jak świnia i nie potrafi zadbać o swoje ciało. Kierowca jadący przed nami, który jedzie osiedlową uliczką skrajnie wolno? Na pewno dziadek wybrał się na niedzielną przejażdżkę wkurzać innych uczestników ruchu drogowego!

Otyłość kobiety wcale nie musi być (a już szczególnie nie wyłącznie) efektem jej nieposkromionego apetytu i zamiłowania do golonki 5 dni w tygodniu. Mnóstwo chorób, szczególnie hormonalnych, pociąga za sobą problemy z nadwagą. Kierowca który jedzie skrajnie wolno, wcale nie musi być „niedzielnym kierowcą”. Może źle się czuć i szukać bezpiecznego miejsca na zatrzymanie pojazdu. A może szuka ulicy w którą ma skręcić, bo siadła mu nawigacja? Może ma problem techniczny z samochodem, który nie chce jechać, a on robi co może.

Narracja w tonie, że zakażeni sami są sobie winni, bo odwiedzali kraje ryzyka jest całkowicie pozbawiona sensu. Od dwóch miesięcy Polska również jest krajem ryzyka.


Cherry picking

W chaosie informacyjnym w którym przyszło nam żyć, nie trudno zderzyć się ze sprzecznymi poglądami na jeden temat. Takim punktem zapalnym w kontekście koronawirusa jest choćby zasadność noszenia maseczek. Nie brakuje głosów ekspertów stwierdzających, że noszenie maseczek jest konieczne żeby zmniejszyć reprodukcję wirusa w społeczeństwie. Z drugiej strony jak echo powracają opinie innych ekspertów, że wilgotne środowisko maseczki tuż przy twarzy wyrządza nam więcej szkody niż pożytku.

W rzeczywistości niemal na każdy temat można doszukać się odmiennych zdań. Grzech cherry pickingu polega na tym, że wybieramy spośród argumentów obecnych w dyskursie, jedynie te, które pasują pod naszą tezę. Wybiórcze przedstawianie danej kwestii ze świadomym pominięciem kontrargumentów jest zawsze zaburzeniem pełnego obrazu problemu. Przykład z maseczkami pokazuje, że sprawa nie jest całkowicie jednoznaczna. Bo nie wszystko w życiu jest.

I niezależnie od tego po której stronie barykady stoimy – czy to w kwestii maseczek, czy szkodliwości szczepień, czy homeopatii – cherry picking jest złą praktyką. Możemy przykuwać większą wartość do pewnych argumentów, oceniać je jako bardziej wiarygodne, ale powinniśmy przynajmniej spróbować zapoznać się z argumentami przeciwnej strony. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie je obalić.

A czasem dostrzec, że nie wszystko jest czarno-białe.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *