Po internecie rozhulała się grafika, donosząca złowieszczo, że skoro ludzie chcieli być królami, to natura dała im koronę. Coś w ten deseń. Kiedy kilkoro znajomych podesłało mi ową grafikę najpierw pomyślałam, że to całkiem wygodne myślenie – znowu zrzucamy coś na los. Ale chwilę potem dotarło do mnie, że to jednak zrzucanie na los, który rzekomo sami sobie zgotowaliśmy. I wtedy przypomniał mi się syndrom Bambiego.
Co za Bambie?
Myślę, że urocza bajka Walta Disneya o przygodach jelonka Bambiego jest większości znana. Bambie zawładnął naszymi dziecięcymi sercami pokazując wspaniały świat przyrody. Świat dobry, pełen empatii, zrozumienia i wzajemnego szacunku. Świat naturalny, nieskażony fałszem, obłudą i pogonią za własnymi korzyściami. I wtedy na ekranie pojawia się (w domyśle, bo w rzeczywistości to nie) ten zły: człowiek, który zabija mamę jelonka.
Natura versus cywilizacja
Podziały to coś, co kochamy i lubimy pielęgnować. Lubię myśleć o umiłowaniu do podziałów jako polskiej cesze narodowej, choć zdaję sobie sprawę, że jest to bardzo duże uproszczenie otaczającej rzeczywistości. No trudno, każdy poszukuje wyjaśnień, choć nie zawsze mają wiele wspólnego z prawdą (czymkolwiek ona jest). Przynajmniej wiem, że upraszczam. Myślę, że to już dużo.
Jednym z takich topowych podziałów jest podział na to, co naturalne, związane z przyrodą i Matką Naturą pojmowaną jako swego rodzaju bóstwo, a na to, co związane z człowiekiem i cywilizacją, którą stworzył. Gdybyśmy na dwóch szalach wagi postawili Matkę Naturę i człowieka wraz z jego wielowiekowymi osiągnięciami, to ten drugi ze swoim bagażem zdecydowanie docisnąłby szalę w dół. Dlaczego?
Ponieważ człowiek niszczy, dewastuje, zagrabia. Człowieka interesują jedynie własne korzyści. Człowiek chce uczynić sobie poddaną planetę na której przyszło mu egzystować. To człowiek decyduje o tym, jak ma wyglądać świat. To on decyduje o postępie cywilizacyjnym: buduje pojazdy, drogi po których mogą się poruszać, stawia drapacze chmur, tworzy wirtualną rzeczywistość, potrafi uleczać i decydować o tym, kto (lub co) nie przetrwa. Dociska szalę wagi, bo ciągnie planetę w dół. Jeżeli ten sposób myślenia jest wam bliski, to ogłaszam: prawdopodobnie dosięgnął was syndrom Bambiego (nie mylić z efektem Bambiego, o czym przy innej okazji).
Syndrom Bambiego
Niespełna 30 lat temu pewien niemiecki uczony Rainer Brämer opisał syndrom Bambiego jako infantylny sposób postrzegania świata natury. Świat przyrody opisywany jest jako świat harmonii, spokoju, moralnie spójny. Jego przeciwieństwem jest świat, który tworzy człowiek: świat chaosu i destrukcji. Ponieważ oba te światy współistnieją obok siebie, człowiek ucieka w przyrodę uznając ją jako pewnego rodzaju raj. W naszym ludzkim świecie nic nie miałoby być tak wspaniałe i dobre, jak u Matki Natury.
Syndrom Bambiego to nadawanie przyrodzie duchowości, a przy tym jej idealizacja. Ucieczka „w przyrodę” ma zatem wymiar pseudoreligijnej przemiany, duchowego odpoczynku, uwolnienia się od ciężaru nazbyt często przytłaczającego człowieczeństwa. Bo człowieczeństwo niesie za sobą brzemię zniszczenia, wojen, zagłady. Świat przyrody zaopiekowany przez dobroduszną Matkę Naturę, wie co robi. My – ludzie – nie zawsze.
Umiłowanie świata natury ujawnia się w nas ostatnimi laty dość wyraźnie. Chętniej spędzamy czas w pięknych okolicznościach przyrody, segregujemy śmieci, walczymy ze smogiem, marnowaniem żywności i zużyciem plastiku. I to jest okej. Mniej sensowne jest zamiłowanie do homeopatii z pominięciem medycyny konwencjonalnej, przekonanie o skrajnej toksyczności produktów GMO i wiara w to, że nowotwory wyleczy się poprzez przytulanie się do drzew. Teraz dodatkowo zaczynamy wierzyć, że natura robi nam psikusa mszcząc się za nasz brak szacunku i przekonanie, że możemy nad nią w pełni zapanować. I znowu – robimy to ponieważ szukamy wyjaśnień, tak jak ja szukam ich w zamiłowaniu do podziałów.
Czy syndrom Bambiego sam w sobie jest szkodliwy?
Daleka byłabym od kategorycznego stwierdzenia, że z całą pewnością i w każdej perspektywie. Jest raczej sposobem na emocjonalne uporanie się ze złem z którym się stykamy, a które sieje człowiek. Jest wprawdzie przejawem infantylności, nieprawdziwego sposobu pojmowania przyrody i rządzących nią – wbrew pozorom bardzo krwawych – praw. Czy jednak komukolwiek szkodzi? Myślę, że nam samym nie aż tak. Ale samej przyrodzie już zdecydowanie.
Syndrom Bambiego często łączony jest z naszymi szkodliwymi działaniami wymierzonymi w przyrodę, lecz podejmowanymi w dobrej wierze. Samotna, młoda sarna? Dlaczego by nie podejść, spakować do bagażnika SUV-a i zawieść do najbliższej przychodni weterynaryjnej? Na pewno potrzebuje pomocy. Dokarmiamy ptaki, choć wielotygodniowych mrozów nie było. W dodatku robimy to chlebem, no bo wiadomo, że nic tak nie ucieszy okolicznej kaczki, jak chleb razowy wypiekany w piekarni przez panią Kazimierę u nas pod blokiem. A słodki lis pod naszym letniskowym domem? Niech podejdzie na werandę i dostanie resztki z obiadu.
Naprawdę ludzie tak robią.
I szkodzą tym przyrodzie, przekonani o własnej wrażliwości i dobroduszności. Nasza ingerencja w niektórych z tych przypadków może okazać się fatalna w skutkach. Młoda sarna wcale nie musiała zostać porzucona przez wyrodną matkę, bo ta właśnie wyruszyła na poszukiwanie pokarmu i ma zamiar lada moment wrócić. Ale jak to tak zostawić dziecko bez opieki? Dokarmiamy ptaki, czasem dlatego, że chleb od pani Kazi szybko sczerstwiał, a czasem dlatego, że chcemy mieć poczucie, że pomagamy im egzystować. Chociaż przy okazji zakwaszamy ich organizmy i doprowadzamy do szybszych zgonów. Lisy-wędrowniczki mogą pewnego dnia okazać się bardzo niewdzięczne zagryzając naszego psa. Albo stać się na tyle od nas uzależnione, że kiedy domek letniskowy w końcu opuścimy, zupełnie nie poradzą sobie w standardowych warunkach.
Kierowanie się naszymi normami w świecie dzikich, wolnożyjących zwierząt jest całkowicie pozbawione sensu. I w tym sensie syndrom Bambiego może być szkodliwy. Dla siebie samych kreujemy z kolei wizję raju, który jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Dlaczego właściwie jest nam to potrzebne? Czy naprawdę tak złe zdanie mamy o ludzkiej – skądinąd – naturze?