– Wychodząc stamtąd zobaczyłam TEN uśmiech. Mała, trzyletnia dziewczynka biegła do mnie z otwartymi ramionami, po czym złapała mnie za palec i nie chciała puścić. Mała Raheen. W za dużych butach. W podartych ubraniach. Z olbrzymim uśmiechem. Moria już zawsze będzie kojarzyć się z tą małą buźką. I z małą brudną rączką – wspomina Magda zaangażowana w pomoc humanitarną uchodźcom.
Reportaż pierwotnie opublikowany został 18.04.2020 r. na stronie utraconej w wyniku pożaru serwerowni.
Poznajcie Magdę
W połowie lutego 2020 r. Magda – absolwentka pracy socjalnej i studiów podyplomowych pomocy humanitarnej – wyjeżdża do Grecji. Nie na odpoczynek w środku kalendarzowej zimy, ale do trudnej pracy. Chce pomagać ludziom. Zgodnie ze swoimi kompetencjami i dobrym sercem.
Wybór pada na Lesbos, gdzie znajduje się największy obóz dla uchodźców w Europie. Spodziewa się, że sytuacja jest kiepska. Obóz może być jeszcze bardziej przeludniony ze względu na grudniową eskalację konfliktu w Syrii. Dlaczego decyduje się jechać?
– Wiedziałam, że każda para rąk może być przydatna. Poza tym chciałam zobaczyć, jak wygląda praca w takim środowisku, poznać kilka organizacji i wrócić tam na znaczenie dłuższy okres jesienią. Wówczas szybciej bym się wdrożyła. Niestety, tym razem miałam do zaoferowania tylko dwa tygodnie. Większość organizacji preferuje długoterminowych wolontariuszy, co jest całkowicie zrozumiałe, dlatego moje maile (ze zgłoszeniami – przyp.) ograniczyły się do kilku fundacji. I tak trafiłam do The Hope Project.
Projekt: Nadzieja
Jeszcze w październiku 2019 roku największy obóz na greckiej wyspie Lesbos – Moria – był sześciokrotnie przeludniony. Ponad 12 tysięcy uchodźców z Bliskiego Wschodu, Azji i Afryki wymagało stałej pomocy ze strony europejskich organizacji humanitarnych. Jedną z nich jest The Hope Project.
– Założyła ją para Anglików, Eric i Philippa, którzy ponad 20 lat temu przeprowadzili się z Wielkiej Brytanii na Lesbos, marząc o spokojnej starości. Ironia losu, co? – rzuca Magda, zapoznając mnie z genezą ich działalności. – Mieszkając prawie na plaży, pewnego dnia w 2015 r. zaczęli znajdować na niej ludzi i ciała wyrzucone przez wodę. Zorganizowali pomoc dla żywych, myśląc, że to przejściowe, a wszystko uspokoi się za dwa tygodnie. Trwało to jednak znacznie dłużej. W międzyczasie władze ustaliły, że była baza wojskowa stanie się ośrodkiem rejestracji i identyfikacji nowych osób. Takie tymczasowe rozwiązanie. Ta „poczekalnia” zmieniła się potem w potężny obóz dla uchodźców.
Zaopatrzenie „poczekalni”
Anglicy postanawiają nie pozostawiać ludzi gromadzonych w obozie bez pomocy. Szybko zyskują rozpoznawalność. Udzielają wywiadów w mediach opowiadając o dramatycznej sytuacji ludzi, którzy musieli opuścić miejsce swojego zamieszkania ze względu na prześladowanie. Porusza to serca ludzi na świecie. Chcą pomagać więc przesyłają środki czystości, ubrania i pieniądze. Eric i Philippa rejestrują fundację, by móc dary przyjmować i przekazywać potrzebującym.
– Aktualnie zajmują się dystrybucją tzw. NFI (non food items), czyli ubrań, środków czystości, artykułów dla niemowląt, itp. – wyjaśnia mi Magda. – Ich drugim projektem jest przestrzeń artystyczna. Odbywają się tam przede wszystkim zajęcia z malarstwa, ale są też lekcje taneczne i inne aktywności, które pomagają choć na chwilę oderwać się od przygnębiającej rzeczywistości. Zajmują się także pojedynczymi kryzysowymi sytuacjami, jak organizacja schronienia dla młodej matki z noworodkiem. Jednym z głównych założeń fundacji jest aktywizacja ludzi czekających na azyl.
Magda trafia na magazyn i dystrybucję. – Każdy kontener trzeba rozpakować, sprawdzić, co się przyda, posortować i znaleźć miejsce w kurczącym się pomieszczeniu. Oprócz tego, trzeba stale sprawdzać, jakie są potrzeby i czego brakuje w punkcie dystrybucji – wylicza. Pomimo czasu wypełnionego po brzegi pracą znajduje czas na rozmowy. Z uchodźcami, wolontariuszami, pracownikami organizacji pomocowych i mieszkańcami wyspy. – Pokazało mi to złożoność sytuacji – dodaje.
Dżungla
– Gdy pojechałam pierwszy raz do obozu, musiałam cały czas przypominać sobie, że jestem w Europie. Baza wojskowa była przygotowana na przyjęcie 3 tysięcy osób. Aktualnie przebywa tam 21 tysięcy uchodźców. Oczywiście, nie było możliwości, by wszyscy zmieścili się wewnątrz bazy, otoczonej drutem kolczastym, dlatego większość zaczęła „rozbijać się” dookoła, tworząc obszar potocznie nazywany „The Jungle”. Nazwa jak najbardziej trafna – ocenia Magda. – Tam zdecydowanie nic nie ma. Strażników, wody, toalet. Ludzie załatwiają swoje potrzeby, gdzie tylko mogą. By dostać wodę, muszą udać się na dłuższy spacer, o ile nie będzie przerwy w dostawie.
Jak opisałaby Morię? – Coś, co wygląda jak połączenie getta i slumsów. Wszędzie widzisz namioty albo prowizoryczne schronienia z kawałków materiałów i folii. Namiot na namiocie. Błoto. Śmieci. Smród. I cała masa dzieci, która chce się z tobą przywitać albo z zaciekawieniem ci się przygląda. Brak wody, elektryczności. Brak czegokolwiek. I to nie w jakimś odległym kraju. W Europie. Kontynencie pełnym bogatych hoteli i dumnym z wyznawanych przez siebie wartości.
Inni, ale tacy sami
Co najbardziej przytłacza Magdę? – Nigdy wcześniej nie widziałam takiej kopalni cierpienia. Miejsca, w którym tak nagminnie są łamane prawa człowieka. I obozu tak bardzo odległego od tego, który został wykreowany przez media. W Polsce w większości przypadków widzisz krótkie filmiki z tłumem wkurzonych, młodych mężczyzn z Afganistanu. Ja zobaczyłam coś innego. Zobaczyłam miejsce pełne ludzi niepewnych swojej przyszłości i obciążonych tragiczną przeszłością. Spotkałam ludzi bardzo dobrze wykształconych i tych trochę mniej. Widziałam lekarzy, nauczycielki, pracowniczki laboratoriów, inżynierów i hydraulików. Kobiety i mężczyzn. Dzieci, nastolatków i ludzi starszych. Chrześcijan i muzułmanów. Widziałam smutne, szare twarze i dzieci bawiące się kawałkiem sznurka. Jak w każdym społeczeństwie – cały przekrój.
– Czy wszyscy ludzie, którzy się tam znajdują są super dobrzy? – zaczyna, jakby wiedziała, co może za chwilę usłyszeć. – Nie wiem. Pewnie nie. Ja poznałam w większości ludzi, którzy po prostu szukają dla siebie lepszego życia, uciekając z miejsc dla nich niebezpiecznych. Czy cokolwiek daje nam jako Europejczykom prawo do przetrzymywania ich w skrajnie humanitarnych warunkach? – pyta. I od razu odpowiada: Nie.
Bez perspektyw powrotu
W Grecji znajdują się uchodźcy z Syrii, Afganistanu, Iranu, Palestyny i krajów afrykańskich. Magda przyznaje, że często słyszy: „powinni wrócić do swoich krajów i je odbudowywać”. – Tylko, że w Syrii wciąż toczy się wojna, z którą cywile nie mają nic wspólnego. Mało tego, nie mają szans, by walczyć. Rosja bombarduje szpitale i szkoły. Inne kraje angażują się w ten konflikt. To nie jest wina obywateli – wyrokuje. – Ludzie z Afganistanu, którzy współpracowali z zachodnimi wojskami jako tłumacze lub przewodnicy, nie mają po co wracać. Tylko śmierć tam na nich czeka.
– Łatwo sobie wyobrazić co dzieje się w miejscu złożonym z tak różnorodnej mieszkanki społeczno-etniczno-religijnej, gdzie ludzie są w słabej kondycji psychicznej. Większość z nich nie czuje się bezpiecznie. Po zmroku boją się wychodzić z namiotów, ponieważ władze obozu nie są w stanie zapewnić straży. W zeszłym tygodniu pewien szesnastolatek został dźgnięty nożem. Wykrwawił się. A to tylko jedna z takich sytuacji.
Magda opowiada mi, jak nieoceniona jest działalność organizacji pomocowych w regionie. To głównie one reagują na potrzeby uchodźców. Tworzą miejsca z pralniami, prysznicami, kuchniami, a nawet szkoły i polowe przychodnie. – Niestety po fali utrudnień rządowych oraz zamieszek, które miały miejsce zaraz po moim wyjeździe, część organizacji musiała zakończyć działania i ewakuować swoich pracowników i wolontariuszy.
Będzie gorzej
Zdaniem Magdy aktualna sytuacja jest gorsza niż była. O ile to w ogóle możliwe. Dlaczego?
– Bo organizacji została garstka, a na całym świecie zmagamy się z pandemią koronawirusa. W związku z tym przyjęcia nowych wolontariuszy są wstrzymane, a ludzie w obozie jeszcze bardziej przerażeni – zauważa Magda. – Kiedy wyjeżdżałam nie było jeszcze głośno o COVID-19, bo problem dotyczył głównie Chin.
Jednak już 1 marca potwierdza się pierwsze przypadki zakażenia w Czechach i na Dominikanie, a liczba chorych we Włoszech wzrasta do ponad 1 500. Dziewięć dni później Grecja zamyka szkoły i uczelnie. 12 marca w kraju bogów umiera pierwsza osoba z powodu zakażenia koronawirusem. Epidemia nadal się rozwija – na tę chwile stwierdzono ponad 2 tysiące przypadków zakażeń. Jak w tym wszystkim odnaleźć ma się Moria?
Moria w czasach pandemii
– Jedyną szansą dla ludzi w Morii jest brak przypadków zakażeń. Z tego co wiem, było kilka przypadków na wyspie, ale szczęśliwie nie wśród uchodźców. Gdy jednak wirus tam dotrze, to nie da się go zatrzymać – uważa Magda. – Zalecenia są proste. „Zostań w domu”. Ci ludzie, nie mają domów. Mieszkają w namiotach w kilka, kilkanaście osób. „Unikaj zgromadzeń”. Tam mieszka 21 tysięcy ludzi. Uniknięcie tłumów jest niemożliwe. „Myj ręce”. Gdzie i czym? Jeden kran przypada na setki ludzi. W dodatku często brakuje w nim wody. My mamy myć ręce przez minimum 30 sekund, a tam ludzie przez kilka tygodni nie mogą umyć swoich dzieci.
Zatrzymanie ewentualnej epidemii w Morii jest, zdaniem Magdy, po prostu niemożliwe. – I nie chodzi jedynie o koronawirusa, tylko o choroby w ogóle. Zimy i wiosny na wyspie wyglądają podobnie jak w Polsce. W nocy często pojawia się niska temperatura. Ludzie śpią w zimnych i wilgotnych namiotach od kilku miesięcy. Gdy rozmawiałam ze swoją znajomą, która pracuje tam jako pielęgniarka, mówiła mi, że większość z nich ma problemy zdrowotne, takie jak chroniczne zapalenie płuc. Część z nich zmaga się z innymi chorobami jak cukrzyca czy astma. W zeszłym roku lekarze z MSF (Médecins Sans Frontières) alarmowali, że dzieci się samookaleczają i podejmują próby samobójcze. Nie możemy zapominać, że ci ludzie przeżyli różnego rodzaju traumy – przypomina Magda, choć nie wiem, czy to coś, o czym można zapomnieć.
Sto osób na godzinę
– Nasuwa się też pytanie, czy jak pojawi się tam koronawirus i ludzie będą masowo umierać, to czy będziemy o tym wiedzieć? – zastanawia się Magda. – Nie od dziś wiadomo, że jest problem z robieniem testów, a uchodźcy są chyba najmniej uprzywilejowaną grupą. Zwłaszcza, że istnieją plany budowy ośrodków detencyjnych, czyli zamkniętych, pilnie strzeżonych, gdzie nikt z zewnątrz nie będzie miał dostępu. Zatem informacje na temat tego, co dzieje się wewnątrz mogą być mocno utajnione – konkluduje.
– Uchodźczynie w Team Humanity szyją masowo maseczki. Został też powołany zespół MCAT (Moria Corona Awarness Team) złożony z osób różnych narodowości. Dzięki temu komunikaty rozprzestrzeniane są w różnych językach. Wiem, że PAH (Polska Akcja Humanitarna) we współpracy z jedną z lokalnych organizacji tworzą stacje mycia rąk. Stacje są umieszczane przed wejściem, żeby każdy, kto wchodzi i wychodzi mógł z nich skorzystać. Oprócz tego, władze zdecydowały, że z obozu może wychodzić tylko jedna osoba z rodziny. Co godzinę sto osób może wyjść w celu zrobienia zakupów. Osoby po prawidłowym przejściu procesu otrzymują pomoc w wysokości 90 euro na rodzinę. Ceny w Grecji są trochę wyższe niż w Polsce – dodaje Magda. – Marcowe wypłaty zostały jednak opóźnione w związku z koronawirusem.
Iluzoryczna równość
Ostatnio dużo mówi się o tym, że sytuacje takie jak obecna pandemia pokazują globalną bezbronność wobec zagrożenia. A co za tym idzie równość: zanik podziału na biednych i bogatych, tych przy władzy i tych bez niej. Niebezpieczeństwo dotyczy przecież wszystkich. Budowana jest narracja, że możesz być księciem Walii, laureatem Oskara, premierem Wielkiej Brytanii, a i tak się nie uchronisz. Co myśli o tym Magda?
– To nieprawda, że koronawirus jest sprawiedliwy, bo może dotknąć każdego. On tylko bardziej uwypukla nierówności społeczne. Czym innym jest spędzanie kwarantanny zastanawiając się, jaki serial wybrać na Netflixie i jakie jedzenie z dowozem zamówić, a czym innym, kiedy całymi dniami możesz jedynie leżeć w namiocie modląc się, by to wszystko się skończyło.
Powrót do Polski? Najtrudniejszy etap
– Bo wtedy usłyszałam, że pomagałam terrorystom, że powinnam się cieszyć, że nie zostałam zgwałcona i że całe szczęście do Polski uchodźcy nie mają wstępu – wyjaśnia Magda. Te uwagi nie zaskakują, kiedy skonfrontuje się je ze stosunkiem naszych rodaków do uchodźców. Według sondażu CBOS 87/2018 niemal 3/4 Polaków jest niechętna przyjmowaniu uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki przybywających do Unii Europejskiej. – Widziałam już wyraźniej i częściej przekłamane obrazy przedstawiane w telewizji i negatywne komentarze pojawiające się pod postami o rozbojach. Nieważne, że później sprawcą okazywał się na przykład rodowity Niemiec – dodaje.
– Było to po prostu przykre. Bo dla mnie uchodźcy to nie problem czy zagrożenie, ale konkretne twarze i historie z nimi powiązane. Wiem, że boimy się tego, co nieznane. Mamy prawo. Ale też nie robimy nic, by poznać. Pamiętam, jak głośne było wystąpienie Mariana Turskiego, który powiedział, że jest jedenaste przykazanie: nie bądź obojętny. Niestety wciąż jesteśmy.