Na zakończenie drugiej klasy podstawówki otrzymałam z rąk wychowawczyni książkę. „Za dobre wyniki w nauce i wzorowe zachowanie”. Książka jest (mam ją do dziś!) autorstwa Eleanor R. Porter i nosi tytuł „Pollyanna”. Tytułowa bohaterka szybko wzbudziła sympatię dziewięcioletniej mnie podczas wspólnie spędzanych wakacji. Z biegiem kartek Pollyanna jednak zaczynała mnie drażnić. Jako dziecko odczuwałam ogromny dysonans (chociaż wtedy nie potrafiłam tego tak nazwać) pomiędzy tym, jak bardzo pozytywną a jednocześnie jak bardzo infantylną postacią jest Pollyanna. Oczywiście, jej infantylność dzisiaj mnie nie dziwi – Pollyanna miała 11 lat. Ten wiek w pełni upoważniał ją do infantylności. Z jakiegoś powodu jednak dziewięcioletnia ja, nie mogła do końca zrozumieć, jak można znaleźć pozytywne aspekty w każdej, ale to naprawdę każdej, życiowej sytuacji.
Bo taka jest właśnie Pollyanna
Do dziś pamiętam „zabawę w radość” Pollyanny, którą próbowała zarazić każdego w swoim otoczeniu. Jej przebieg można streścić tak: w każdej sytuacji znajdź coś, co cię cieszy. I jest to piękna idea, przyznaję. Jednak szalę narastającej goryczy przelała historia z kulami inwalidzkimi, które Pollyanna otrzymała jako prezent. No nie ma szans, żeby cieszyć się z takiego prezentu. Pokażcie mi dziecko, które powie, że trzeba się cieszyć z tego, że nie są mu potrzebne! A Pollyanna właśnie z tego się cieszyła.
I wiecie, co jest najpiękniejsze w moim zetknięciu z Pollyanną?
Że ponad 10 lat po przeczytaniu tej książki, usłyszałam na studiach termin „efekt Pollyanny”. I już wiedziałam, że dziewięcioletnia ja miała rację: z tą Pollyanną coś musi być nie tak.
Czym jest efekt Pollyanny?
To tendencja do pozytywnego nastawienia w każdej sytuacji. Bazowanie na pozytywnych skojarzeniach, wspomnieniach, a nawet słowach podczas codziennych konwersacji. I generalnie nie ma w tym nic dziwnego. To niejako wdrukowana w nasz gatunek skłonność do doceniania tego, co przynosi nam życie. Pozytywne myślenie jest więc ogólnie cechą każdego, kto nie cierpi na zaburzenia ze spectrum depresyjnych. Jest jednak małe „ale”.
O ile nie ma nic złego w byciu optymistą i człowiekiem pozytywnie nastawionym do kłód jakie los rzuca nam pod nogi, o tyle ignorowanie sytuacji problemowych, bagatelizowanie zagrożeń, nieumiejętność racjonalnej oceny sytuacji z uwzględnieniem towarzyszących im wyzwań i problemów, jest jednym z błędów poznawczych.
Do czego prowadzi huraoptymizm?
Do ignorowania całokształtu sytuacji z jaką przyszło nam się zmierzyć. To świadome ograniczanie własnego pola widzenia jedynie do rzeczy pozytywnych, jakby w obawie, że dostrzeżenie tych gorszych zmieni nas w przygnębione, smutne persony, z którymi nikt nie będzie chciał mieć nic do czynienia.
Tymczasem, to właśnie nader pozytywne podejście do życia, które bywa znacznie bardziej brutalne niż byśmy sobie tego życzyli, jest irytujące dla innych. Dla nas samych zaś stwarza ryzyko wpadnięcia w pułapkę w której „zabawa w radość” będzie coraz trudniejsza do realizacji.
Jeśli widzisz tylko plusy, nie widzisz całokształtu
Niezwykle rzadko w życiu znajdujemy się w sytuacji, która jest w pełni dla nas korzystna i naznaczona jedynie pozytywnymi emocjami. Zwykle życie ma więcej odcieni szarości, niż tak bardzo uwielbiane przez nas czerń i biel. Obligatoryjne pozytywne nastawienie, jakie rekomenduje nam Pollyanna, odbiera możliwość racjonalnej oceny sytuacji, pozbawia wytypowania zagrożeń i oznaczenia ryzyka ich wystąpienia. A co za tym idzie – przygotowania. Wyprowadza nas na manowce, bo ciągle poszukując jasnych punktów sytuacji, nie widzimy tych, które coraz bardziej nas obciążają i ciągną w dół.
Wyobraźcie sobie taką Pollyannę, która ze swoim wrodzonym wdziękiem postanawia otworzyć własny biznes. Ona po prostu wierzy, że jej się uda, bo dlaczego by nie? Taka Pollyanna nie przeprowadza badania rynku, analizy konkurencji, nie tworzy strategii komunikacji z klientem. Po prostu działa pełna wiary i nadziei w to, że „jakoś to będzie”.
Gdy biznes rusza, taka Pollyanna nie reaguje odpowiednio na sygnały płynące z rynku, nie dostrzega oznak zwiastujących kryzys, a przez to nie może się na niego odpowiednio przygotować. Jak kończy się biznes Pollyanny? Raczej fiaskiem.
Efekt Pollyanny i pogląd, że „jakoś to będzie” towarzyszy nam nader często, mimo, że ogólnie lubimy narzekać na życie. Jest to pewnego rodzaju paradoks. A może po prostu lubowanie się w skrajnościach?
„Jakośtubędzizm”
Postawa współczesnej Pollyanny dotyczy wielu istotnych kwestii. Nie martwi nas, że wysokość naszej emerytury będzie niska, bo zakładamy, że mniejsze będą nasze potrzeby. Uważamy, że zawsze będziemy tak zdrowi, jak dziś, a wszelkie tragedie życiowe przecież „nas nie dotyczą”. Bo złe rzeczy przydarzają się zawsze innym. Nigdy nam. A nawet jeśli się – jakimś cudem – zdarzą, to JAKOŚ sobie z nimi poradzimy. Bez planu. Tak po prostu.
W mojej młodzieńczej niechęci do postawy Pollyanny nie doszukujcie się pogardy dla radosnego, szczęśliwego życia przez które przechodzimy z szerokim uśmiechem na ustach. Optymizm jest nam potrzebny. Ale równie potrzebny jest nam zdrowy rozsądek i pełen ogląd sytuacji. Tylko wtedy żyjemy naprawdę „tu i teraz”. I przygotowani, choć trochę, na bycie „jutro”.