W czwartek Trybunał Konstytucyjny ogłosił, że zapis umożliwiający aborcję w przypadku wad letalnych płodu, jest niezgodny z konstytucją. Od tego czasu wrze. Wrze w Internecie. Wrze na ulicach miast. Protesty zyskują na sile. Protesty w imię wolności wyboru, prawa do decydowania o własnym ciele, prawa do życia w kraju, w którym o Twoim życiu nie decydują rządzący i Kościół Katolicki. Żyjesz przecież w demokratycznym państwie. Protestujące mówią głośno: TO JEST WOJNA.
Wpis pierwotnie opublikowany 25.10.2020 r.
Kontrowersje wokół aborcji
Temat aborcji jest tematem uruchamiającym ogromne emocje. Kontrowersja jest oczywiście jasna: prawo do życia każdego vs prawo do decydowania przez kobietę. Nie chcę odnosić się do zasadności aborcji jako takiej, jako tzw. „aborcji na życzenie”. To temat na który każdy z nas ma – mniej lub bardziej – określony pogląd. Takie dyskusje są niemal zawsze bezsensowne. To po prostu mąka z której nie upiecze się chleba. W argumentacjach zawsze pojawiają się dowody anegdotyczne i inne błędy poznawcze. Królują emocje. Zderzanie ze sobą skrajnie odmiennych światopoglądów w tym temacie niemal zawsze prowadzi do złości, rozżalenia i wkurwu obu stron konfliktu. Dlatego, ja dziś nie o tym.
Dziś wyłącznie o tym, jakie społeczne konsekwencje – najprawdopodobniej – czekają nas po takiej zmianie prawa.
Aborcja w podziemiu
Rokrocznie w Polsce wykonuje się legalnie nieco ponad 1000 aborcji, dla większości których przesłanką są nieodwracalne uszkodzenia płodu stwierdzone na etapie badań prenatalnych. Chodzi więc o nieuleczalne choroby, m.in. zespół Downa, ale także wady letalne, a więc skutkujące śmiercią płodu na etapie porodu, tuż po nim lub w przeciągu najbliższych dni, tygodni, miesięcy. Wady letalne są wadami, które – w przeciwieństwie np. do zespołu Downa – uniemożliwiają życie. Organizm nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować i jego krótka egzystencja na tym ziemskim łez padole, naznaczona jest fizycznym bólem.
Oczywistym jest, że zakaz aborcji w takich przypadkach wygeneruje rozrost podziemia aborcyjnego. Jeżeli ktoś jest całkowicie zdeterminowany, aby oszczędzić sobie (i nie tylko sobie) takiego cierpienia, będzie szukał sposobów na usunięcie takiej ciąży. Ustawodawca go (jej? ich?) nie powstrzyma. Nie będzie to wcale oznaczać, że aborcji będzie mniej. Będzie ich może tyle samo, a może nawet więcej. Będą one jednak wykonywane w trudniejszych warunkach, bez kontroli i nadzoru nad tym, aby życie kobiety było zagrożone w jak najmniejszym stopniu.
Nierówności społeczne
Pomijając to, że orzeczenie TK jest sprzeczne z poglądami większości Polaków, zakaz aborcji pogłębi jeszcze bardziej nierówności społeczne. Zakaz ten uderzy przede wszystkim w kobiety ubogie, z mniejszych miejscowości, z mniejszym kapitałem edukacyjnym i społecznym. O ile kobiety zamożniejsze, z większych miejscowości, wykształcone, dokonają aborcji poza granicami naszego kraju, o tyle te, których sytuacja życiowa jest gorsza nie będą miały takiej możliwości. Zwyczajnie nie będzie ich na stać. Nie będą wiedziały, jak się do tego zabrać. Do kogo się udać. Pozostaną pozbawione pomocy. Ich gorsza sytuacja życiowa jeszcze bardziej się umocni. Węzeł polaryzacji zacieśni się mocniej.
(Kolejne)Nadwyrężenie systemu ochrony zdrowia?
Wyrok TK uderza wbrew pozorom nie tylko w kobiety. Co jasne – uderza też w mężczyzn, którzy wraz ze swoją partnerką znaleźli się w tej trudnej sytuacji. Ale uderza również w ginekologów, położników i pozostałych medyków.
Po pierwsze dlatego, że lekarze przysięgali nie szkodzić. Płód z wadami letalnymi nie pozostaje obojętny dla organizmu kobiety. Podtrzymywanie takiej ciąży może wiązać się nawet z uszkodzeniami narządów rozrodczych i uniemożliwiać przyszłe, prawidłowo rozwijające się ciąże. Rola kobiety sprowadzona zostaje w takich sytuacjach do bycia inkubatorem tu i teraz. W przyszłości realnie pozbawionym szans na bycie matką naprawdę.
Po drugie, przeżycie porodu przez dziecko z wadami letalnymi generuje konieczność zapewniania mu opieki, polegającej przede wszystkim na minimalizacji bólu. To kolejne zajęte sprzęty medyczne. To kolejne potrzebne pary rąk do pracy. To wreszcie – gorszej jakości opieka nad narodzonymi, rokującymi dziećmi, np. wcześniakami. Nie chcę być cyniczna, mówiąc, że to po prostu nie ma sensu, że te dzieci i tak umrą, więc posłużę się słowami posła (nigdy nie sądziłam, że do tego dojdzie!) Krzysztofa Bosaka: „Jeżeli jakieś dziecko jest rzeczywiście z tak poważną wadą, że umrze w trakcie porodu czy po porodzie, no to po prostu umrze„. Mam nadzieję, że „przy okazji” nie umrze również dziecko rokujące, tylko dlatego, że zostało pozbawione specjalistycznej opieki i sprzętu medycznego, poświęconego na „przechowanie” dziecka, któremu najzwyczajniej w świecie nie da się pomóc.
Toniemy
Chciałabym tu napisać, że to kolejny cios w polską ochronę zdrowia, że system może tego nie udźwignąć. Ale dociera do mnie właśnie, że ona już w zasadzie nie istnieje. Jesteśmy pozbawieni dostępu do lekarzy, karetki czekają godzinami pod SOR-ami, ludzie umierają nie otrzymując pomocy medycznej. Medycy i diagności laboratoryjni pracują po kilkanaście godzin na dobę, a po pracy wyglądają jak śmieci. Mamy już 13 tys. zakażeń koronawirusem dziennie. Brakuje łóżek, brakuje sprzętu, brakuje nadal rąk do pracy. I co robimy? Planujemy obciążyć ich jeszcze bardziej. Brzmi, jak plan idealny. Temu statkowi nie potrzeba góry lodowej. On już tonie.
Spadek przyrostu naturalnego
Od początku objęcia władzy nasz rząd mówi o tym, że zależy mu na wyjściu z kryzysu demograficznego, o czym świadczyć miały programy socjalne typu 500+. I właśnie strzelił sobie w kolano. Taką decyzją osiągnie skutek zupełnie odwrotny od zamierzonego – jestem o tym przekonana. Dlatego, że te kobiety, które powtarzały jak mantrę, że nie chcą mieć dzieci, jeszcze bardziej się w tej decyzji umocnią. Natomiast te, które rozważały zajście w pierwszą lub kolejną ciążę, poważnie się nad tym zastanowią. Szczególnie te, które swoje pierwsze dziecko planują po 30. roku życia, kiedy ryzyko wad płodu jest znacznie większe. A tych kobiet, jak wiemy, rokrocznie przybywa. Do planów prokreacji nie zachęca nikogo pozbawienie kontroli nad własnym życiem.
Społeczny wkurw
To ta konsekwencja, którą już możemy obserwować. I dodam od siebie – jako niespełna 30. letnia, bezdzietna kobieta – nie dziwię się. A każdemu kto pyta, po co tak krzyczeć, odpowiadam, że kiedy naruszają naszą nietykalność cielesną, burzycie się, że przecież nie krzyczałyśmy, czym neutralizujecie sprawców i wtórnie wiktymizujecie nas.
Teraz krzyczymy.